FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Władca Pierścieni w Krzywym Zwierciadle
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum klasy medialnej (2005-2008) Chrobrego Strona Główna » Wasz humor! » Władca Pierścieni w Krzywym Zwierciadle
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jarek17
Szturmowiec



Dołączył: 08 Gru 2006
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Radostowice

 Post Wysłany: Nie 17:59, 10 Gru 2006    Temat postu: Władca Pierścieni w Krzywym Zwierciadle

Tolkienowskie fanfiction... Jedni wieszają na tym psy (czasem olifanty), inni uważnie czytają, stwierdzają, że im się (mniej lub bardziej) podoba, czasem podyskutują o tym ze znajomymi (na przykład na jakimś forum w sieci). Jeszcze inni ogryzając ołówki i ocierając pot z czoła piszą, chcąc na swój (mniej lub bardziej udany) sposób wypełnić dręczące ich luki w niebywałym zjawisku, jakim jest Historia Śródziemia.
Ja należę do tych trzecich. Ty - mam nadzieję - do drugich. A pierwszych zostawmy w spokoju.
Albowiem, jak mawiają w Haradzie, olifanty ryczą, karawana jedzie dalej...



Do poczytania już całkiem sporo. A jeszcze przybędzie. Na dziś szef kuchni poleca:


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Jarek17
Szturmowiec



Dołączył: 08 Gru 2006
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Radostowice

 Post Wysłany: Nie 18:02, 10 Gru 2006    Temat postu:

OSTATNIA PODRÓŻ BILBA BAGGINSA
SPISANA WEDŁUG JEGO NOTATEK PRZEZ FRODA BAGGINSA

Po opuszczeniu Hobbitonu czwórka wędrowców maszerowała jeden za drugim w milczeniu, kierując się na północ i wschód, gdzie osady hobbitów byly rzadsze, a las gęściejszy. Pierwszy szedł Bolan, który jako najmłodszy z krasnoludów miał najlepszy wzrok. Odzywał się też jako jedyny, rzucając od czasu do czasu półgłosem "uwaga, korzeń" albo "tu jest dół z prawej". Bilbo szedł ostatni. Nie starał się iść cicho, ale i tak robił o wiele mniej hałasu, niż cieżko obute krasnoludy. Uśmiechał się do siebie. Rozpoczynająca się wyprawa odsunęła od niego myśli o pierścieniu. Z każdym krokiem oddalającym go od Pagórka czuł się zdrowszy, silniejszy i szczęśliwszy.
Świtało już, kiedy doszli do pól otaczających ostatnią na ich drodze hobbicką wioskę.
-Jeszcze kawałek i odpoczniemy -zdecydował najstarszy z krasnoludów Tolan. -Jesteś pewny, Bilbo, jak chcesz dalej iść?
-Tak, znam tę okolicę bardzo dobrze. Za tą wsią wejdziemy w gęsty i ciemny las. Będzie szło się trochę gorzej, bo teren jest podmokły. Ale wkrótce dojdziemy do Brandywiny i pójdziemy z jej biegiem do mostu. Nie ma jak przeprawić się przez rzekę, chyba że znajdziemy jakąś łódź. Zanim skończą się nam zapasy, powinniśmy dojść do Bree. A potem dalej wzdłuż gościńca aż do Rivendell, gdzie sobie solidnie odpoczniemy.
-Pamiętam piwo z gospody w Bree -uśmiechnął się Tolan. -Aż do Dali nigdzie nie znajdziemy lepszego.
-Przeprawa przez góry była trudna -powiedział Nolan. -Omal nie straciliśmy całego wozu z zamówionymi przez ciebie prezentami. W ostatniej chwili udało nam się uniknąć stoczenia w przepaść z tymi wszystkimi bombkami i świecidelkami. No i cały czas mogły wyskoczyć na nas gobliny. Teraz jest nas tylko czwórka, przedtem było dwunastu.
-Od bitwy Pięciu Armii gobliny rzadko pokazują się w Górach Mglistych -powiedział Bilbo. -Słyszałem o tym od Gandalfa.
-Przekonamy się na przełęczy.
Ruszyli dalej. Ominęli wioskę i jej mieszkańców i zniknęli w gęstym lesie.

Dni mijały, podobne do siebie jak liście spadające z jednego drzewa. Jesień była pogodna i ciepła, maszerowali rześko rozmawiając ze sobą niewiele. Przeszli przez most na Brandywinie i od tego dnia Bilbo byl całkowicie pewien, że naprawdę opuścił Shire.
Wielki Wschodni Gościniec byl pusty i cichy. Dwa razy tylko spotkali na swej drodze małe grupki Dużych Ludzi, wysokich, ubranych w szare płaszcze z kapturami przysłaniającymi twarze. Minęli ich w milczeniu, ale Bilbo odniósł wrażenie, że tamci bacznie mu się przyglądają.
Gdy dotarli do Bree, Bilbo oświadczył, że nie będzie wchodził do miasta.
-Mieszka tam za dużo Hobbitów -powiedział. -Na pewno będą wypytywać, co robię w waszym towarzystwie. A plotki szybko sie rozchodzą i pewnie wkrótce dotarłyby do Hobbitonu. Biedny Frodo musiałby tłumaczyć się z mojej podróży. Wolę, żeby wszyscy sasiedzi myśleli, że po prostu zniknąłem. Obejdę miasto od południa i spotkamy się o milę od wschodniej bramy. Zaczekam na was w lesie, a wy tymczasem zakupicie prowiant na dalsza drogę
Spotkali sięnastępnego dnia w umówionym miejscu. Bilbo bardzo się zdziwił widząc, że krasnoludy prowadzą ze sobą kucyka.
-Kupiliśmy go za dwanaście groszy -wyjaśnil Tolan. -Doszliśmy do wniosku, że będzie szybciej nam się podróżowało niosąc mniej na własnych plecach. A dobrze byłoby dojść jak najdalej, zanim zrobi się zimno i w Górach spadnie śnieg.
Ruszyli nie zwlekając. Gościniec na wschód od Bree byl o wiele gorzej utrzymany, ale dzieki kucykowi podróżowali rzeczywiście szybciej i już po pięciu dniach dotarli do Ostatniego Mostu, a po następnych ośmiu do brodu na rzece Bruinen.
-Mam nadzieję, że nie zgubimy się idąc do Rivendell -westchnął Bilbo, kiedy osuszyli się już po przeprawie. -Byłem w domu Elronda dwa razy, ale zawsze prowadził mnie Gandalf.
-Musimy sobie poradzić -oświadczył Nolan. -Elfy korzystają z tych ścieżek, na pewno znajdziemy jakieś ślady.
Zgasili ognisko, spakowali bagaże i ruszyli na północ ledwie dostrzegalną w trawie ścieżką. Zanim przeszli sto kroków, usłyszeli przed sobą głosy i śpiew. Otoczyła ich gromadka Elfów.
-Witaj Bilbo Bagginsie, witajcie krasnoludy z Samotnej Góry. Elrond wie już o waszym nadejściu i wysłał nas, abyście nie zmylili drogi w wąwozach nad Bruinen. Jesteście mile widzianymi gośćmi.
-Witaj... -Bilbo zawahał się. Miał wrażenie, że już kiedyś spotkał tego Elfa, ale nie był pewien, gdzie i kiedy. Obawiał się, że taka odpowiedź nie jest zbyt grzeczna. Tamten zauważył jego zakłopotanie.
-Jestem Elladan -powiedział. -Spotkaliśmy się już w Imladris, kiedy wracałeś po pokonaniu smoka. Nie rozmawialiśmy wtedy ze sobą wiele, ale dobrze cię zapamiętałem. Nie co dzień spotyka sie Hobbitów.
Miło gawędząc ruszyli przez las do Rivendell.

Bilbo spędził w Ostatnim Przyjaznym Domu tylko kilka dni, ale wydawało mu się, że zawsze tu mieszkał i że chce tu spędzić resztę swojego życia. Opadły z niego wszystkie troski, przybyło mu sił, poczuł się młodszy i sprawniejszy. Ale krasnoludy nalegaly na dalszą podróż, trzeba było zatem pakować manatki.
Kiedy byli już prawie gotowi, niespodziewanie do pokoju hobbita zajrzał Elrond.
-Witaj, Mistrzu Elrondzie -powitał go Bilbo. Jutro o świcie chcemy wyruszyć w dalszą drogę.
-Tak przypuszczałem, dlatego chcę cię, drogi Bibo, poprosić o chwilę rozmowy.
Przeszli do innego pokoju, małego i przytulnego, gdzie płonał ogień na kominku i stały wygodne fotele.
-Pamiętam dobrze, mój przyjacielu, ten dzień, kiedy przybyliście tu z Gandalfem wracając z wyprawy pod Samotną Górę -zaczął gospodarz. -Po raz pierwszy od tysiąca lat pojawił się tu wtedy jakiś ponury cień, a jego powodem było bez wątpienia to, że miałeś ze sobą pierścień, który, jak mówiłeś, wygrałeś od Golluma w zagadki.
Bilbo poruszył się niespokojnie. Elrond popatrzył na niego przez chwilę i mówił dalej.
-Obydwaj dobrze wiemy, że nie jest to zwyczajny magiczny pierścień. Niewatpliwie jest użyteczny dla tego, kto go posiada, pozwala bowiem znikać, ale kryje się w nim coś jeszcze, jakaś mroczna tajemnica. Gandalf ma podobne do moich obawy, dlatego postanowiliśmy, ze zbada tajemnicę pierścienia. Na wiele pytań jeszcze musi znaleźć odpowiedzi, mimo że szuka ich już od kilkunastu lat. Ty sam pewnie też to rozumiesz, zmieniłeś się bardzo przez te lata, kiedy cię nie widziałem. Jakbyś stracił właściwe dla siebie kolory, wyblakłeś pod jego wpływem.
-Tak -zgodził się Bilbo. -Czuję się jakiś rozciągnięty w sobie, zresztą żyję też dłużej, niż zwykle hobbity.
-Dobrze się stało, że w końcu się go pozbyłeś. Uwolniłeś się spod jego działania, co niewątpliwie dobrze ci zrobiło.
-Dlatego właśnie wybrałem się w tę podróż.
-Gandalf uprzedził mnie o niej. Prosił też, żebym znalazl ci odpowiedniego towarzysza i przewodnika. Dalsza droga może okazać się mniej wygodna i bezpieczna. Dlatego chciałbym, żebyś teraz poznał kogoś.
Elrond podniósł się i otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju. Stał za nimi wysoki mężczyzna o dumnej postawie, okryty szarym płaszczem. Bilbo natychmiast przypomniał sobie identycznie ubranych ludzi przyglądających mu się na gościńcu.
-Oto Aragorn, syn Arathorna, potomek Isildura i dziedzic korony Gondoru. Myślę, że jego losy i jego droga związana jest w jakiś sposób z tobą i tym, co znalazleś, dlatego uznałem, że właśnie on powinien podróżować z tobą. Stoją też przed nim zadania, dla których musi dowiedzieć się jak najwięcej o hobbitach i ich zwyczajach. Nikt nie nadaje się na jego nauczyciela bardziej niż ty, drogi Bilbo.
-Bilbo Baggins, gotów do usług dla ciebie i twojej rodziny -wyjąkał zaskoczony hobbit zsuwając się z fotela.
-Nawzajem, przyjmij i ty moje usługi. Jestem zaszczycony, że będę mógł towarzyszyć ci w twojej podróży. Wiele słyszałem o twoich zdolnościach, nie tylko od Gandalfa i Elronda.
-Przesadzasz, Aragornie. Jestem tylko zwykłym hobbitem, różnię się od innych tylko tym, że mam skłonność do przygód. Kiedyś byłem zresztą inny... ale odpowiedz mi na pytanie. W drodze tutaj napotkalem wedrowców ubranych tak jak ty teraz. Bardzo mi się przyglądali. Czy byli to może twoi znajomi? Aragorn roześmiał się.
-Jesteś uważnym obserwatorem, Bilbo. To byli moi krewniacy. Wiedzieliśmy wszyscy o twojej podróży, mieliśmy cię strzec przed niebezpieczeństwem.
-Gandalf was o to prosił?
-Jesteś także domyślny. Masz rację. Myślę, że pierścień, który znalazleś i to, czego ja jestem dziedzicem, są ze sobą połączone -Aragorn sięgnął pod płaszcz i położył dłoń na rękojeści długiego miecza, po czym wydobył go i Bibo zobaczył, że ostrze złamane jest tuż poniżej rękojeści. Aragorn zaś uroczystym głosem oświadczył: -Oto Narsil, miecz, który pokonał wiele lat temu strasznego Czarnego Władcę. Ostrze zostało wtedy złamane, a Isildur, mój przodek, odciął Pierścień Władzy z dłoni przeciwnika. Pierścień później zaginął wraz z Isildurem, ale stare przepowiednie mówią, że zostanie odnaleziony. Wtedy ten miecz zostanie na nowo przekuty i odzyska swoją moc, a dziedzic Isildura znów zasiądzie na tronie.
-Nie mamy nadal pewności, Aragornie, czy to właśnie ten pierścień, który znalazł Bilbo -powiedział Elrond.
-Wiem o tym i dlatego cierpliwie czekam. Ale myślę, że nadejdzie ten dzień.
Bilbo długo nie mógł zasnąć przejęty tym, co usłyszał.

Wyruszyli o świcie, jak planowali. Aragorn prowadził ich najkrótsza drogą na przełecz, pewnie wybierając właściwe ścieżki. Wędrowali w milczeniu, czasem tylko zamieniając kilka słów. Dopiero wieczorami, kiedy krasnoludy już spały, Aragorn prowadził z Bilbem długie, ciche rozmowy przy ognisku. Hobbit usłyszał wiele o historii Gondoru i Arnoru, wiele legend z południa i północy, wschodu i zachodu, wiele pieśni i opowieści elfów. Niektóre z nich zapisywał od razu w zabranej ze sobą Czerwonej Księdze. Sam z kolei opowiadał Aragornowi o historii i zwyczajach hobbitów. Czuł też, że z każdym dniem coraz bardziej zżywa się z Aragornem.
Bezpiecznie przebyli Góry Mgliste i po kilku dniach dotarli nad Wielką Rzekę. Przeprawili się na drugą stronę łodzią wynajętą u mieszkających nad brzegiem rybaków (byly pewne problemy z kucykiem, który bał się wody) i wtedy Bilbo przypomniał sobie, że niedługo wkroczą do Mrocznej Puszczy.
-Nie chciałbym znów spotykać się z tymi obrzydłymi pająkami -oświadczył. -Czy jest jakaś inna droga?
-Oczywiście -odpowiedział Tolan. -Przez Mroczną Puszczę prowadzi Stara Leśna Droga, znana wszystkim. My również nią jechaliśmy w drodze z Dali.
-Nie zawsze bywa bezpieczna -odezwał się Aragorn. -Jest też oczywiście dłuższa niż skrót ścieżką od domu Beorna, ale trudniej się na niej zgubić. Możemy pójść tamtędy.
Po dniu marszu weszli między drzewa. Pomiędzy nimi puszcza rzeczywiście była mroczna i ponura, ale na samej drodze panował przyjemny półmrok. Wędrowalo im się dobrze i szybko, a ponieważ nie mieli wozu, nie przeszkadzały im liczne doły i kałuże. Na noclegi schodzili kilkanaście kroków w głąb lasu i zaszywali się między gęste paprocie. Nie palili już ognisk, bo płomienie zwabiały olbrzymie ćmy, takie same, jakie Bilbo pamiętał z poprzedniej wędrówki pod Górę.
Najbardziej niezadowolony z takiego stanu rzeczy był kucyk. Najwyraźniej bał się lasu. W nocy starał się być jak najbliżej Bolana, którego najbardziej lubił. Czasami nawet właził na jego posłanie z liści.

Któregoś dnia -według Aragorna niewiele już mieli Puszczy do przejścia -postanowili zatrzymać się na nocleg wcześniej niż zwykle, bo właśnie zaczął padać ulewny, zimny deszcz. Weszli między drzewa i nagle idący przodem Tolan potknął się o coś wystającego z ziemi.
-Utknąłem -oznajmił głośno. Wszyscy zebrali sie wokół niego. Rzeczywiście, gruby but krasnoluda zakleszczył się w jakimś okrągłym przedmiocie ukrytym pod warstwą mchu.
-Czy wpadłeś w pułapkę na krasnale? -zapytał Bolan starając się, by brzmiało to poważnie.
-Nie, to jakiś dziwny przedmiot... -mruczał Tolan wydobywając nogę. -Ach, już wiem! To orkowy hełm, starego typu, już od dawna takich nie używają. Musi leżeć tu od bardzo dawna. Jest mocno zardzewiały.
-Jesteśmy na pobojowisku -stwierdził Aragorn rozglądając się dookoła. -Dawno, dawno temu orkowie stoczyli tu bitwę.
-Z kim walczyli? -zainteresował się Bilbo.
-Jeszcze nie wiem. Na razie widzę tylko resztki zbroi i broni orków i goblinów. Rozejrzyjmy się trochę, może znajdziemy coś ciekawego.
Rozeszli się dookoła z nosami przy ziemi. Bilbo po kilkunastu krokach natknał się na coś, co go zaintrygowalo. Spod mchu wystawał okrągły, lekko wygięty trzonek. Nie wyglądał na zniszczony i hobbit odniósł wrażenie, że pokrywają go jakieś znaki. Położyl na nim ręke i pociągnął. Był przygotowany na wiekszy opór, toteż ze zdziwieniem usiadł na stertę mokrych liści, bo trzonek jakby sam za jego dotknięciem wyskoczył spod warstwy mchu i ziemi. Do trzonka na grubym łańcuchu przymocowana była żelazna kula, najeżona solidnymi szpikulcami. Cały przedmiot wygladał jak nowy, jakby został zgubiony dzień wcześniej.
Zaciekawiony hobbit zaniósł swoje znalezisko Aragornowi.
-To jest korbacz. Rzadko używana broń, bo wymaga dużej siły i zręczności, ale bardzo niebezpieczna w doświadczonych rękach. Niewątpliwie jest magiczna, inaczej zardzewiałaby jak wszystko inne, co tu znaleźliśmy.
-Krasnoludzka robota -oświadczył Tolan przyglądając się korbaczowi. -To runy krasnoludów z Żelaznych Wzgórz, albo z Morii. Jest bardzo stary, bo nie umiem już ich odczytać. I na pewno jest magiczny. Trzonek wykonany jest z kości trolla. Znam legendę o takim korbaczu.
-Masz talent, Bilbo, do znajdowania dziwnych przedmiotów -powiedział Aragorn patrząc uważnie na hobbita. - Co zamierzasz z nim zrobić?
-Nie wiem... Chyba wezmę ze sobą i pokażę w Dali. Na pewno jest to cenna rzecz i może ktoś będzie mógł coś mi o niej powiedzieć.
Oczyścił korbacz z ziemi i włożył do swojego tobołka. Trzonek wystawał, więc owinął go zapasową peleryną.

W dwa dni później wyszli z puszczy.
-Nareszcie koniec drzew -powiedział uradowany Nolan. -Las to nie jest miejsce dla uczciwego krasnoluda. Pora wykręcić się na północ i ruszyć w kierunku Samotnej Góry.
-Tak, ale nadal będziemy szli wzdłuż linii drzew, tak długo jak się da. Bezpieczniej jest mieć pod ręką jakieś miejsce do ukrycia.

Bilbo obudził się, gdy poczuł na karku silny powiew powietrza. Wstawal świt. Krasnoludy jeszcze smacznie spały. Wiatr, który obudził hobbita, nagle ustał i Bilbo usłyszał głośny łoskot. Poderwał się z ziemi, otrząsnął i zobaczyl coś, co bardzo go zaintrygowało, choć przeżył już wiele. Na polance wstawał z ziemi nieduży orzeł, a Aragorn podchodził do niego chcąc pomóc mu się pozbierać. Bilbo podbiegł cicho, zaciekawiony. Orzeł poprawiwszy pióra zaczął:
-Witaj. Długo cię szukałem. Nazywam się Widmir i jestem najmłodszym z bratanków Gwaihira. Przysyła mnie Gandalf z wiadomością dla Aragorna, syna Arathorna. Brzmi ona tak: „Aragornie, synu Arathorna, jesteś mi pilnie potrzebny. Nie mogę ci w tej chwili wyjawić przyczyny, ale proszę cię, abyś jak najszybciej podażył w stronę domu Beorna. Jest to sprawa naprawdę nie cierpiąca zwłoki. Liczę na ciebie, Gandalf". I to wszystko -wysapał orzeł jednym tchem. -Ja muszę lecieć, znowu ponabijałem sobie guzy przy lądowaniu. Muszę wreszcie się porzadnie nauczyć lądować na płaskim. Do zobaczenia. Ach, byłbym zapomniał: pozdrowienia od Gwaihira. No, żegnajcie!
I odleciał, nie dając nikomu dojść do słowa.
-Dziwne są te orły -stwierdził Bilbo, gdy otrząsnął się z osłupienia.
-Nie wszystkie są takie. Ten młody jakby trochę się nas bał i najwidoczniej była to jego pierwsza samodzielna misja -Aragorn milczał przez chwilę, po czym dodał cichszym głosem: -Do zobaczenia, drogi Bilbo. Cieszę się, że mogłem cię poznać. Na pewno jeszcze sie spotkamy. Pozdrów ode mnie krasnoludy i baw się dobrze. Niech gwiazdy świecą nad twoją drogą.
-Więc to znaczy, że już odchodzisz?
-Niestety, tak. Gandalf mnie potrzebuje.
Z tymi słowy Aragorn oddalił się i po chwili zniknął hobbitowi z oczu.
Bilbo obudził krasnale, śmiejąc się z ich kamiennego snu. Opowiedział im o całym zdarzeniu, niczego nie pomijając. Krasnoludy nie byly zbyt zadowolone z odejścia Aragorna. Tolan stwierdził nawet, że zawiódł się na przewodniku.
Chcąc nie chcąc musieli podróżować dalej sami. Szczęściem nie zdarzyła im się już żadna przygoda w tym pustym kraju i po kilku dniach dotarli bezpiecznie do Samotnej Góry.
W Dali czekało już iście królewskie powitanie.
Pierwsze dojrzały ich kruki i krążyły nad nimi przez cały ostatni dzień marszu. Sam król Dain wyszedł im na spotkanie z wielkim orszakiem. Był bardzo ucieszony z przybycia Bilba. W końcu to dzięki hobbitowi (no, może nie wyłącznie) władał Samotną Górą, a jego lud był wolny od smoka i bogaty. Bilbo po przyjęciu uniżonych usług od licznych krasnoludów zaczął podziwiać zmiany, jakie zaszły w tej okolicy. Kraj, spustoszony ongi przez Smauga wyglądał, jakby nigdy się nie palił, a miasto Dal tętnilo życiem. Na miejscu zwalonych strażnic błyszczały w zachodzącym słońcu strzeliste wieże nowych, mury odbudowano i dodatkowo wzmocniono, wstawiono nowe bramy i okuto je pięknie żelazem i miedzią. Królewski orszak przeszedł przez miasto i znaleźli się u wrót Pałacu Pod Góra. Były imponujące. Na ich skrzydłach wykuto w miedzi sceny z wyprawy krasnoludów i hobbita przeciwko smokowi oraz z Bitwy Pięciu Armii.
Zagrały rogi i wrota rozwarły się. Weszli do środka i Bilbo nie mógł wyjść z podziwu dla pracy krasnoludów zobaczywszy odnowione sale i korytarze pałacu.
Zarządzono już wielką ucztę na cześć gościa, więc hobbit nie miał czasu na wypoczynek (ledwo zdażył przebrać się w czyste szaty w specjalnie dla niego urządzonej komnacie, gdzie już złożono jego tobołki). Zaprowadzono go do głównej sali Pałacu i powitano gromkim okrzykiem. Usadzono na honorowym miejscu obok króla Daina. Gdy już usadowił się wygodnie na wysokiej stercie poduszek (-Aby wszyscy dobrze cię widzieli, drogi Bilbo, tylko nam nie spadnij), rozejrzał się uważnie dookoła. Wszystkie stoły uginały się od rozmaitości jadła na złotych i srebrnych półmiskach. Wino nalewano do kryształowych pucharków. Ale najbogaciej wyglądał oczywiście królewski stół, przy którym oprócz króla siedzieli wszyscy żyjący bohaterowie tamtej sławnej wyprawy: Balin i Dwalin, Dori, Nori i Ori, Oin i Gloin, Bifur i Bofur. Wszyscy?
-Brakuje mi Bombura -powiedział Bilbo. -Czy coś mu się stało?
-Nie! -krzyknęli siedzący najbliżej.-Po prostu roztył się tak, że trzeba go nosić z łóżka do stołu i z powrotem, na niczym innym zresztą nie spędza czasu, jak na jedzeniu i spaniu. Na pewno niedługo się pojawi.
-Widzę, że dobrze wam się teraz wiedzie -powiedział Bilbo nie bardzo wiedząc, jak podtrzymać rozmowę. -Oby wiodło wam się tak zawsze.
-Dziękujemy -odpowiedzieli chórem.
-A tobie, Bilbo? Opowiedz nam o swoim życiu i nowych przygodach -poprosił Gloin.
-Ach, to długa historia, ale mamy dużo czasu -zaczął Bilbo i mówił jeszcze długo. Nikt nie przerywał mu aż do momentu, gdy opowiedział o znalezieniu korbacza.
-Zawołajcie no wreszcie Bombura! -krzyknął Oin. -Zdaje mi się, że on powinien coś o tym wiedzieć.
Po kilku chwilach (kiedy Bilbo mógł wreszcie zwilżyć zaschnięte gardło dobrym winem) czterech silnych krasnoludów wniosło Bombura siedzącego w specjalnym fotelu. Fotel razem z grubasem ustawiono w rogu królewskiego stołu.
-Czy mi się wydaje, czy jestem potrzebny do czegoś, oprócz jedzenia -powiedział Bombur, kiedy już przywitał się z hobbitem.
-Tak, chodzi o pewną rzecz, która, jak sądzimy, mogłaby cię zainteresować -odparł Gloin. -Bilbo, przynieś proszę ten przedmiot, bo na pewno bardzo nas wszystkich zaciekawi.
Gdy tylko Bilbo przyniósł korbacz, Bomburowi ze wzruszenia zaczęły cieknąć po policzkach łzy.
-Bilbo, najwspanialszy złodzieju. Gdzieżeś ty to ukradł? Mój dziadek i mój ojciec szukali tego długie lata... Mój prapradziadek wykuł ten korbacz specjalnie do walki z trollami. Ma magiczną moc, sam prowadzi rękę do ciosu. Broń zaginęła razem z pradziadkiem i znamy ja tylko z opisu, ale niewatpliwie jest to ten korbacz. O tu, patrzcie, na rekojeści są runy naszego rodu...
-Cieszę się, że odnalazłem go dla ciebie -rzekł skromnie Bilbo. -Zatrzymaj go, proszę, mnie nie bedzie przecież potrzebny.
-Och, Bilbo, dziekuję ci po stokroć. Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. Na dowód wdzięczności ja i moja rodzina zbudujemy ci u podnóża Góry wygodną hobbicką norkę, abyś czuł się wsród nas jak w domu. Bo myślę, że nie mylę się sądząc, że szybko cię stąd nie wypuścimy -mówiąc to Bombur starał się kłaniać jak potrafił najniżej. Przy jego tuszy wyglądało to jednak nieco dziwnie.
-Tak, drogi Bilbo, ma rację Bombur. Musisz pomieszkać u nas choćby rok! Albo i dwa lata -wołaly krasnoludy.
-Z wielką przyjemnością zamieszkam wśród was, przyjaciele -wołał wzruszony Bilbo. -Dzięki ci, Bomburze. Z radością będę mieszkał w tym domku, bo szczerze mówiąc nie wiem, czy długo bym wytrzymał mieszkanie w jaskini. Nie bardzo to dla mnie miejsce. Ale obiecaj mi, że zrobisz drzwi odpowiednio szerokie, abyś zmieścił się, gdy zaproszę cię na podwieczorek!

Już następnego dnia grupa krasnoludów przystapiła do budowy hobbickiej nory. Znaleziono odpowiednie miejsce w obrębie murów, nieopodal bramy Pałacu Pod Góra. Budowano ją szybko i sprawnie, już po tygodniu uroczyście wręczono Bilbowi złoty kluczyk do okragłych, pomalowanych na zielono drzwi. Krasnoludy starały się najlepiej, jak umiały i wedlug Bilba norka wyszła im bardzo dobrze. Mieszkał w niej pod Górą prawie trzy lata.
Do powrotnej podróży skłoniła go wyprawa Balina. Krasnolud ten już od dawna marzył o wyzwoleniu Morii, pradawnej siedziby krasnoludów, z rąk orków i goblinów. Nie chciał wierzyć w to, że jeszcze wiele wody musi upłynąć i wiele rzeczy wydarzyć, zanim krasnoludy będą mogły znów przywrócić do świetności groty Khazad-dumu, jak przywróciły Pałac Pod Górą. Nie był cierpliwy. Tak długo namawiał krasnoludy z Dali i z Żelaznych Wzgórz, aż zebrał sporą armię, gotową pod jego dowództwem walczyć o utraconą ojczyznę.
Bilbo pożegnał go płacząc. Miał przeczucie, że nigdy go już nie zobaczy.
Powziął decyzję powrotu do Rivendell. Gdy już był gotowy i spakowany, poszedł po raz ostatni popatrzeć na pięknie odnowione sale i korytarze Pałacu Pod Górą. Pomyślał wtedy, że nigdy nie zapomni dumnych krasnoludów z ich długimi brodami i będzie mu ich brakowało.
W drodze powrotnej towarzyszył mu spory orszak krasnali, które odprowadziły go aż do leśnego pałacu króla Elfów Thranduila. Bilbo postanowił skorzystać z jego zaproszenia, złożonego po bitwie Pięciu Armii. Nie zabawił jednak długo w Mrocznej Puszczy - nie miał przecież wśród Leśnych Elfów takich przyjaciół, jak wśród krasnoludów. Z rozkazu króla Thranduila podróż aż do domu Beorna umilała Bilbowi grupa elfów, pilnując jednocześnie od wszelkich niebezpieczeństw, jakie mogły czekać na niego w Mrocznej Puszczy.
Beorn ucieszył się z odwiedzin hobbita. Nakarmił go miodem i osobiście odprowadził aż za Mglistą Przełecz. Tak oto Bilbo bezpiecznie i bez przygód dotarł do Rivendell, gdzie w progu powitał go Elrond i zawiadomił o wielkiej uczcie z okazji jego przybycia. Bilbo, choć był już bardzo zmęczony, ucieszył się z tej wiadomości i przestępując próg Ostatniego Przyjaznego Domu rzekł jego gospodarzowi:
-Następna uczta na moją cześć. To mi się podoba. Ale już więcej nie będę podróżował. Za stary jestem. To była moja ostatnia wyprawa. Cieszę się, że u jej kresu jesteś ze mną właśnie ty.





Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jarek17 dnia Nie 20:25, 10 Gru 2006, w całości zmieniany 3 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Jarek17
Szturmowiec



Dołączył: 08 Gru 2006
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Radostowice

 Post Wysłany: Nie 18:08, 10 Gru 2006    Temat postu:

Wiedźmin w Śródziemiu Twisted Evil

Kara klacz człapała powoli skrajem wąskiej, leśnej drogi. Nieustannie potrząsała głową starając się odgonić cisnące do oczu i nozdrzy komary. Owady były nad wyraz wielkie i brzęczały stosownie do swoich rozmiarów.
Od komarów opędzał się również jadący wierzchem mężczyzna. Na twarz nasunął głęboko kaptur ciemnoszarego płaszcza. Było południe i jesienne słońce przypiekało mocno, toteż pocił się, a zapach potu przyciągał kolejne chmary robactwa.
-Rusz się żwawiej, Płotka -powiedział cedząc słowa przez zęby. -Chcesz spędzić kolejną noc w tym piepszonym towarzystwie?
Klacz zastrzygła uszami i przyspieszyła kroku znając ten ton w głosie właściciela.
-No, teraz już lepiej -powiedział jeździec do swojego wierzchowca. -A jeszcze lepiej byłoby, gdyby ten las wreszcie sikończył i znaleźlibyśmy jakąś wioskę, a w wiosce karczmę, a w karczmie zimne piwo. Ty też pewnie masz już dość wody z bagnistych strumyków, co?
Klacz obróciła głowę, popatrzyła na niego przez chwilę i jakby rozumiejąc przeszła w lekki kłus.
Po dłuższej chwili ich życzenie zaczęło się spełniać - drzewa wyraźnie się przerzedziły, przy drodze pojawiły się porośnięte wysoką trawą i ziołami polany. Jeszcze później zwarty las przeszedł w zagajniki oddzielone szerokimi płatami łąk, a wreszcie w pojedyncze kępy drzew, za którymi na horyzoncie zamajaczyło coś jakby dachy dużej wioski.
-No, wreszcie wracamy do cywilizacji, Płotka -powiedział jeździec z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Komary znikły, więc zsunął z głowy kaptur odsłaniając pociętą bliznami twarz i gęste, prawie białe włosy związane w długą kitę. -Od spotkania z tym półelfem, jakże mu było... Adamus? Adiemus? Nieważne zresztą... szósty dzień tłuczemy się po lesie i chyba nawet cieszę się na myśl, że ktoś będzie mógł odpowiedzieć na to, co do niego mówię.
Klacz znów obróciła łeb i popatrzyła na niego uważnie.


To nie była wioska, to było małe miasteczko zagubione wśród lasów. Białowłosy mężczyzna przejechał przez wąską bramę w wysokiej drewnianej palisadzie i znalazł się na szerokiej ulicy, wytyczonej jak po sznurku ze wschodu na zachód. Na jej końcu mógł zobaczyć podobną bramę wyjazdową.
Miasteczko było zabudowane dość luźno. Oprócz głównej ulicy nie było właściwie innych, domy stały pogrupowane w porozrzucane tu i ówdzie skupiska. Prowadziły do nich mniej lub bardziej kręte dróżki odchodzące od głownej ulicy. W głębi widać było charakterystyczne ogródki niziołków otaczające porośnięte trawą i kwiatami pagórki z wbudowanymi okrągłymi drzwiami i oknami. Przy samej ulicy stały warsztaty. Jeździec minął kuźnię, zakład szewca, dwa zakłady krawieckie i garncarza. Pracujący w nich ludzie przyglądali mu się spokojnie przez chwilę, po czym wracali do przerwanej roboty. Nikt się do niego nie odezwał, więc i jeździec nie odzywał się do nikogo.
Kierował się do stojącego pośrodku miasteczka budynku o najbardziej okazałych kształtach. Domyślał się, że będzie to najprawdopodobniej gospoda. I kiedy tam powoli dojechał, okazało się, że myślał słusznie.
-Pod Rozbrykanym Kucykiem -odcyfrował napis na zawieszonej nad obszernymi drzwiami tablicy. -Trochę innych znaków używają tutejsi, ale jakoś, jak widzisz, sobie poradziłem, Płotka. Wygląda na to, że jesteśmy na miejscu -powiedział zsiadając z konia. Rozejrzał się po okolicy i odprowadził klacz na róg budynku, gdzie stało drewniane koryto wypełnione świeżą wodą. Klacz piła długo i z wyraźną przyjemnością. Mężczyzna zanużył dłonie w korycie, odświeżył spoconą twarz i szyję.
-Dzień dobry, szlachetny panie -usłyszał za sobą młodzieńczy głos. Obrócił się powoli. Parę kroków od niego stał młody, rumiany niziołek. Fartuch na biodrach sugerował pomocnika oberżysty. -Jestem Nob. Czy mam odprowadzić twojego konia do stajni? Zatrzymasz się, panie, na nocleg?
-Zatrzymam się -powiedział. "O ile ceny nie będą zbyt wygórowane" -dodał w myśli. Czuł, że jego noszona w kieszeni sakiewka nie jest już zbyt ciężka.

-Witaj, szanowny panie, witaj w gospodzie "Pod Rozbrykanym Kucykiem". Moje miano Barliman, Barliman Butterbur. Prosto z drogi? U mnie możesz odpocząć spokojnie, przenocować, jeśli wola, dobrze zjeść i jeszcze lepiej wypić. Mam najlepsze piwo po tej stronie Brandywiny. A ci, co wiele podróżują, twierdzą nawet, że wcale nie ustępuje temu z gospody w Słupkach po tamtej stronie rzeki...
-Jak się nazywa to miasto? -mężczyźnie udało się przerwać potok słow jowialnego grubasa, który prowadził go od drzwi do stołu gadając przy tym nieustannie.
-Nie wiesz, szanowny panie? -zdziwił się oberżysta. -Bree. Skąd Cię prowadzą drogi, że nie dowiedziałeś się o naszym szeroko znanym w świecie mieście? Czyżby... ze wschodu?
-Zgadłeś trafnie.
-A jak cię mam nazywać, panie...?
Mężczyzna milczał przez chwilę.
-Jestem Geralt z Rivii -powiedział powoli. "A, co tam. W końcu, kto tu o mnie słyszał? Poza tym, może będzie okazja zarobić coś na utrzymanie..."
-Z Rivii? Nigdy w życiu nie słyszałem... To bardzo daleko?
-Bardzo, bardzo daleko.
-I podróżujesz, panie Geralt, sam jeden? Niebezpieczne to bardzo...
-Przywykłem. Takie mam zajęcie. Podróżuję to tu, to tam, gdzie tylko znajdzie się zapotrzebowanie na moje... usługi. Zajmuję się eliminowaniem drapieżnych stworzeń napadających na spokojnych mieszkańców wsi i miast. Takich, co porywają bydło i konie i pożerają je. Co wciągają małe dzieci między drzewa, żeby się nimi pożywić. A u was spokojnie? Nic takiego nie działo się ostatnio?
Oberżysta milczał z otwartymi ustami.

Geralt siedział w kącie gospody oparty wygodnie o ścianę. Nogi zarzucił na podnóżek. Z zadowoleniem patrzył na stojące na stole trzy puste kufle. Czwarty, trzymany w garści, oparł o udo. Przyjemnie było czuć jego chłód.
Zjadł już, umył się po podróży i złożył skromny dobytek w wynajętej na noc izdebce. Oberżysta długo przyglądał się wydobytej z sakiewki novigradzkiej koronie, ale przyjął ją, ponieważ zawierała dużo srebra. Wydał nawet kilka tutejszych malutkich srebrnych groszy, które Geralt właśnie wymieniał na kolejne kufle lekkiego, smacznego piwa. Czekał. Wiedział, że prędzej czy później się doczeka.
W pewnym momencie zrozumiał, że czekanie dobiega końca. Oberżysta rozmawiał z dwoma niziołkami i człowiekiem. Co chwila któryś z tej grupki rzucał na niego badawcze spojrzenie. Później usiedli w drugim kącie i pijąc piwo dyskutowali ze sobą... Wiedźminowi nie chciało się wysilać słuchu, wolał skoncentrować się na piwie. Zresztą dyskusje przed złożeniem zamówienia zwykle bywały podobne. Istotne było jedno: ile zażądać za wykonanie zlecenia.
Zdecydowali się i podeszli. Powoli i nieśmiało.
-Dzień dobry... Czy można przeszkodzić?
Geralt podniósł głowę i popatrzył. Zmrużonymi oczami, aby nie wystraszyć rozmówców.
-Siadajcie, miejsca dosyć. Dzień dobry.
-My względem... tego...
-Kłopoty mamy w Staddle -poparł nieśmiałego człowieka niziołek. -A Barliman mówił nam, że szanowny rycerz zajmuje się takimi... sprawami...
-Zajmuje się -powiedział Geralt starając się, by brzmiało to uprzejmie. -Ma się rozumieć, nie za darmo. Co się dzieje, giną ludzie czy zwierzęta?
-Na początku tylko zwierzęta... A to osiołek jakiś, owca czy krowa... Ale cztery dni temu zabiło Teda, młodszego syna Sama Hornfoota... straszny był widok, gdy go znaleźli...
-Widział kto potwora? A rany, jakie zadaje?
-Potwora nikt nie widział... Napada na Mokrych Łąkach, w pobliżu bagniska. Bo to, wiecie, Staddle na wielkiej polanie między bagnami stoi. A na Mokrych Łąkach, pod samym lasem, najlepsza trawa... to wiadomo, że tam sie zwierzynę pasało... Ale odkąd my zaczęli znajdować trupy...
-Dawno się to zaczęło? -Wypytywał cierpliwie Geralt.
-Ze dwa miesiące będzie. Jak duża grupa pilnuje zwierząt, spokojnie jest. Ale pójdzie stado pod las bez opieki, długo nie trwa, a spłoszone do obejścia biegną. A jednej sztuki brakuje. Potem się znajduje, na kraju bagniska. A wygląda, aż strach mówić...
-Głowa rozgnieciona, jakby wielkim kamieniem -włączył się do rozmowy milczący do tej pory młodszy z niziołków. -A oczy wydłubane. I mózgu nie miał... I cały był podrapany, jakby w jeżyny wpadł.
-To właśnie Sandy znalazł Teda -objaśnił pierwszy niziołek. -A zwierzęta wyglądały podobnie. Bez oczów, bez mózgu i z rozgniecionym łbem...
-Ciekawe... -powiedział powoli Geralt. Nie spotkał się jeszcze ze stworzeniem, które w ten sposób kaleczyłoby swoje ofiary. Rosła w nim ochota sprawdzenia, co to mogło być. Nawet za umiarkowane pieniądze. -A kiedy atakuje, w dzień czy w nocy? I jak często, co ile dni?
-Szanowny rycerzu, w nocy nikt nie idzie na wypas... Wieczorem najczęściej, przed zgonieniem do zagrody.
-Ale Teda w południe zabiło. Matka spuściła go z oka i poszedł z kucykiem za bramę... Kucyk wrócił, a małego pod wieczór znaleźli. A jak często... co dni kilka...
-Jak daleko do waszej wioski?
-Śniadanie spożywszy przed podróżą na południe kucykami będziemy.
-Jeszcze jedno. Moje usługi do tanich nie należą. Za zabicie tego stwora zapłacicie mi... tyle, co za cztery dobre kuce. A jeśli w pierwszy wieczór bydlę się nie pokaże, potrzebny mi będzie nocleg i strawa. Ja teraz wyjdę zobaczyć, czy mój koń dobrze oporządzony. A wy się zastanówcie, czy przyjmujecie warunki -powiedział Geralt wstając.
Tamci wstali również.
-My się już zastanowilim -powiedział starszy niziołek.


Wiedźmin siedział nieruchomo w krzakach owinięty szczelnie płaszczem dla ochrony przed komarami. Oddychał powoli, powoli też biło jego serce. Nie wiedział, jak długo będzie czekał w zasadzce, toteż użył mikstury, której ubocznym skutkiem było zdrętwienie palców i twarzy. Nie było przyjemnie, ale miał świadomość, że to minie natychmiast, kiedy we krwi pojawi się adrenalina.
Wyostrzony przez miksturę słuch pozwalał odróżnić nawet, kiedy pasąca się w odległości dziesięciu kroków przynęta w postaci tłustego, wypożyczonego od niziołków kucyka chrupała w zębach łodygę szczawiu. Hobbici szybko przystali na dodatkowy warunek po argumencie, że lepiej stracić jeszcze jednego kucyka i mieć problem z głowy, gorzej zaś, gdy z zasadzki nic nie wyjdzie, a głodny stwór wejdzie po odjeździe wiedźmina do wsi i porwie dziecko z podwórka. Trudniej było wytłumaczyć im, jak mają postępować, gdyby Geralt po zachodzie słońca nie wrócił. "Mam nadzieję, że nie pomylą flaszek i nie wleją do rany tej, która ma być do wypicia" -pomyślał. Przygotował obie na wierzchu stojącego tuż za nim kuferka. Obok kuferka leżał też srebrny miecz, na wypadek gdyby okazał się niezbędny. A Płotka została we wsi.

Czekanie przedłużało się i usta zdrętwiały zupełnie. "Będzie kłopot, gdy ten stwór przed walką zechce pogadać" -pomyślał Geralt. Spróbował uśmiechnąć się do tej myśli, ale twarz odmówiła posłuszeństwa. Zaswędziała i zamrowiła tylko mocniej.
Niebo zaczęło się czerwienić. "No, już niedługo" -pomyślał i w tym momencie usłyszał jakąś zmianę w śpiewie ptaków. Nie był pewien, ale wydawało mu się, że komary też jakby zabrzęczały inaczej...

Medalion drgnął.

Geralt powoli rozprostował palce zaciśnięte do tej pory na materii płaszcza. Zabolały, bo nie pozwolił sobie jeszcze na wyrzut niezbędnej porcji hormonu. Czekał. Ale był już gotowy, gdyby coś zaczęło się dziać.
Po ośmiu uderzeniach serca zaczęło się dziać.
Zawieszona na szyi głowa wilka ostrzegła po raz drugi. Prawa dłoń wiedźmina zsunęła z głowy kaptur pozostając przy uchu. Lewa ujęła pas miecza. Nogi sprężyły się do powstania z ziemi, a źrenice rozszerzyły, żeby widzieć więcej. Mrowienie znikło. Coś zbliżało się od strony bagna, jeszcze niewidzialne i niesłyszalne.
Kucyk spokojnie chrupał trawę. I szczaw.
Geralt skoczył na nogi w momencie, kiedy w stronę zwierzęcia wyciągnęła się długa gałąź i szybko oplotła je w pół. Lewa dłoń pociągnęła za pas, rękojeść miecza wsunęła się sama do przygotowanej prawicy. Ostrze wydobywane z pochwy przecięło ze świstem powietrze.
Kilka szybkich kroków i kolejny świst. Szamocący się kucyk odbiegł razem z oplatającą go wciąż resztką gałęzi. Dopiero teraz zarżał rozpaczliwie. A wiedźmin odskakując po zadaniu ciosu miał okazję ocenić przeciwnika. I zdziwił się bardzo.
Stworzenie przypominało drzewo. Coś pośredniego między wiązem, a topolą, wysokie na trzech chłopa. Ale z całą pewnością drzewem nie było, bo zaburczało gniewnie po odcięciu gałęzi, wyciągając jednocześnie pięć czy sześć następnych w stronę Geralta. A potem ruszyło w jego kierunku. Dość szybko.
Dwa ciosy, dwie następne gałęzie wijące się po ziemi. I odskok.
Poruszało się suwając po ziemi korzeniami.
Uderzył znakiem Aard. Nie pomogło. Drzewny stwór nie zatrzymał się, posypały się tylko liście i suche gałązki. W tym momencie zobaczył jego oczy. Przypominały miejsca po sękach. Świecił w nich jakiś niedobry ognik. Jakby próchno.
Stwór burczał i próbował dosięgnąć Geralta. Wiedźmin błyskawicznie uskakiwał, kiedy gałęzi wysuwało się więcej, jeszcze szybciej uderzał, kiedy próbowała go chwycić tylko jedna. Ale wciąż było ich zbyt wiele. A stwór nie rezygnował.
"Tu byłaby lepsza banda krasnoludów z siekierami" -pomyślał Geralt ponownie odskakując. Potem padł na ziemię i przeturlał się, bo "drzewo" wyrzuciło w jego kierunku osiem czy dziewięć gałęzi na raz, na różnych wysokościach. "Szybko się uczy, paskudztwo..."
Świst klingi. Odskok.
Pechowy.
Prawa noga Geralta do połowy łydki wpadła do króliczej nory. Stracił na moment równowagę. Na zbyt długi moment.
Oplotły go trzy gałęzie. Jedna w pasie, druga przez pierś, trzecia zablokowała prawicę z mieczem. Szarpnęło go i podniosło w górę, na poziom oczosęków, jak gdyby stwór chciał się przyjrzeć wiedźminowi z bliska, zanim ostatecznie go wykończy.
"Dobrze, że zdążyłem odciąć więcej gałęzi z tej strony -pomyślał wiedźmin, chwytając się ostatniej deski ratunku. -Zabrakło mu na lewą rękę..." -i złożył palce kreśląc szybko znak Igni.
Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Stwór momentalnie stanął w płomieniach, burcząc i rycząc z bólu. Geralt też zaczął ryczeć z bólu, bo gałąź, która owijała go w pasie, dostała się pod skórzany kaftan, a teraz płonęła jak wysuszony jałowiec.
Na szczęście stwór puścił go. Geralt rymnął o ziemię, podniósł się szybko i odskoczył, nie zapominając o mieczu. Z bezpiecznej odległości patrzył, jak dziwne stworzenie ginie w ogniu.
Kiedy było już po wszystkim, szybkim krokiem ruszył do krzaków, w których leżały jego płaszcz i kuferek. Pamiętał, że na samym dnie leżała reszta maści od Matki Nenneke, znakomicie i szybko gojąca oparzenia.


Geralt siedział w kącie gospody, ciężko oparty łokciami o stół. Nieruchomym wzrokiem patrzył w stojące przed nim dwa duże kufle, jeden do połowy pełny, drugi pusty. Miał teraz czas, aby spokojnie przemyśleć wczorajszą walkę. Drzewostwór, który sprawił mu tyle kłopotu, nie był opisany w żadnym z wiedźmińskich almanachów wiedzy. -Należałoby to uzupełnić -pomyślał wiedźmin. -Ale... dla kogo? Nie będzie już młodych chłopców w Kaer Morhen...
Z okien znikła reszta czerwieni zachodzącego słońca i w gospodzie robiło się coraz gwarniej, choć jeszcze było wiele miejsca. Przy dwóch długich, środkowych stołach bawiła się grupa niziołków. Pili piwo i swoim stałym zwyczajem opowiadali historie rodzinne gęsto przetykane długimi, genealogicznymi wywodami. W ubiorze różnili się nieco od tych, których Geralt widział poprzednio i tu w Bree, i w Staddle.
-Nob, gdzie jesteś, niedojdo! -zawołał gospodarz niosąc pełne kufle piwa do hobbickich stołów. -Rozpalaj ogień w kominku, bo ciemno się robi! A żywo! Czy ja o wszystkim sam muszę myśleć?
W kącie naprzeciwko wiedźmina prawie milcząc posilało się czterech ludzi. Wyglądali na tutejszych rzemieślników, którzy przyszli odpocząć po długim dniu pracy, przebrawszy się tylko.
Drzwi otwierały się teraz co chwilę i do gospody wchodzili nowi goście. Po dwóch, po trzech, czasem pojedynczo. Ludzie dosiadali się do ludzi, wymieniali kilka niespiesznych zdań i zamawiali piwo oraz posiłek. Niziołki hałaśliwie witały się ze swoimi, po czym połowę już opowiedzianych historii powtarzano, zamawiając kolejne kufle. Piwo, o czym Geralt się już przekonał, było smaczne i niezbyt mocne, wiele go trzeba było wypić, aby zaszumiało w głowie.
Oczywiście, każdy z nowo przybyłych zwracał uwagę najpierw na wiedźmina, przyglądając mu się przez chwilę. Potem wymieniano na jego temat kilka zdań i przestawano zwracać na niego uwagę.
-Jak te gospody są zawsze do siebie podobne -mruknął Geralt w głąb kufla i pociągnął długi łyk. Jedyną osobą, która go intrygowała, był wysoki mężczyzna, siedzący samotnie w najciemniejszym kącie sali po lewej stronie. Nogi w długich podróżnych butach wyciągnął przed siebie, na czoło nasunął głęboko kaptur szarego płaszcza. Palił małą fajeczkę o długim, prostym cybuchu, ukrywając ją w dłoni aby żar nie oświetlał jego twarzy. Ale wiedźmin i tak widział ją dokładnie. Była to szlachetna twarz o surowym wyrazie i czujnych oczach. Nienajomy zdawał się na kogoś czekać.
-Kolejny książę podróżujący incognito -mruknął Geralt dopijając piwo, po czym machnął dłonią w kierunku Noba przechodzącego obok z wiązką drewna, dając w ten sposób do zrozumienia, że chciałby wymienić któryś z pustych kufli na pełny.
-Już się robi, szanowny panie, już, na jednej nodze -zawołał śpiewnie chłopak i z rozmachem dorzucił drew do kominka. Strzeliły iskry, w izbie zrobiło się jaśniej.
Tajemniczy mężczyzna nasunął jeszcze bardziej kaptur na twarz.

Drzwi wejściowe z rozmachem łupnęły o ścianę. Wilcza głowa na szyi Geralta obudziła się i drgnęła lekko...
-Ci przyszli tutaj szukać guza, zamiast dobrej zabawy -pomyślał Geralt i popatrzył kątem oka. Do gospody wkraczało sześciu niezbyt przyjemnie i niezbyt czysto wyglądających osobników. Klęli, hałasowali, wyglądało na to, że po drodze znaleźli do picia coś mocniejszego, niż tutejsze piwo. Przewodził im przygarbiony, nieogolony rudzielec o lekko skośnych oczach. W sali nagle zrobiło się dziwnie cicho.
-Rusz się, pokrako i dawaj nam szybko piwa! -wrzasnął na Noba i zabrał mu niesiony dla Geralta kufel. -Bo ci tak dokopię do rzyci, że cię rodzona mać nie pozna!
-Dawaj tu najlepszej pieczeni z chlebem, a szparko! -krzyknął do gospodarza drugi.
Geralt ocenił ich szybko wzrokiem, nie ruszając głową. Cała szóstka ubrana była w skórzane, wytłuszczone kurtki. Brodaty grubas o kędzierzawej czuprynie i spoconej twarzy miał przy pasie krótki, szeroki mieczyk. Dwaj inni, podobni do siebie jak bracia i jednakowo brudni - długie, zakrzywione noże za pasami. Najniższy, prawie łysy, z oczami jeszcze bardziej skośnymi od herszta, miał w ręku grubą, dębową pałkę. Dwaj pozostali nie nosili broni na wierzchu. -Pewnie mają noże w cholewach albo pod kurtką -pomyślał wiedźmin.
Rudy stanął przed stołami niziołków i popatrzył na nich.
-Dopijać swoje piwo, płacić i wynocha, kurduple zasrane -powiedział ochrypłym głosem. -Bill Ferny wrócił do miasta, a wiecie, co to znaczy?! Żaden nie śmie się pałętać po mojej gospodzie, kiedy tu jestem!
Niziołki posłusznie zaczęły wstawać i wychodzić, zostawiając grosze na stole. Jeden z nich, potrącony łokciem przez któregoś z kumpli rudzielca, potknął się i prawie wpadł do kominka. Ferny zaśmiał się i pokazał leżące na stole pieniądze.
-Opłata za ochronę, Butterbur! -zawołał. -A teraz dawaj żreć, a dobre żeby było!
-Już się robi, panie Billu Ferny -powiedział gospodarz patrząc, jak brodaty grubas zgarnia stosik monet do płóciennego woreczka.
Bill podniósł do ust kufel piwa i opróżnił go szybko, po czym głośno beknął. Kumple rozsiadający się przy stole, zarechotali.
Ferny rozejrzał się po sali i dopiero teraz zauważył wiedźmina, patrzącego w pusty kufel od piwa. Geralt poczuł jak amulet drży ponownie, tym razem silniej.
-A ty coś za jeden, siwy przybłędo? -krzyknął Bill wyciągając palec. -Skąd się tu wziąłeś w mojej knajpie?
-Przejazdem -powiedział powoli Geralt nie podnosząc głowy.
-Wstań, chamie, jak do mnie mówisz -rozdarł się Ferny. -To jest moje miasto i ja tu rządzę! Nie będzie żaden zasraniec mi się tutaj kręcił! Wynoś się z Bree i to migiem!
-Nie mam nic do ciebie, Billu Ferny, i mieć nie chcę -powiedział Geralt zimno. -A wyjadę jutro, jak się wyśpię. Za nocleg zapłaciłem.
-Tego już za wiele, gnido! -krzyknął Ferny i wyciągając długi nóż z rękawa rzucił się w stronę Geralta. -Ja ci pokażę kto tu rzą...
Zrywający się z ław kumple rudzielca zobaczyli tylko, jak białowłosy kocim ruchem wyskakuje zza stołu sięgając za głowę do wystającej stamtąd rękojeści miecza... potem było słychać dwa krótkie świsty klingi zlewające się prawie w jeden... potem na podłogę upadła dłoń Ferny`ego wciąż zaciśnięta na nożu... potem jego głowa... a na końcu zwaliła się reszta ciała.
Wiedźmin złożył palce lewej dłoni w znak Aard. Skośnooki mieszaniec, który zamierzał rzucić w niego nożem, łupnął plecami i potylicą o ścianę, zostawiając na niej plamę krwi. Dopiero teraz kamraci Billa zdążyli powyciągać swe noże zza pasów i z butów. Geralt skoczył do nich, rozległo się kilka świstów i jęków i po chwili na podłodze przed kominkiem leżały cztery kolejne ciała, a płynąca z nich krew zaczęła zlewać się w jedną wielką kałużę.
Geralt schylił się i otarł klingę w spodnie brodatego grubasa, po czym schował miecz do zawieszonej na plecach pochwy. Schylił się ponownie i z kieszeni zwłok wyjął płocienny woreczek.
-Na pokrycie kosztów sprzątania -powiedział kładąc pieniądze na stół, przy którym z otwartymi szeroko ustami stał nieruchomo Barliman. -A to za moje piwo i nocleg -dodał dokładając wyjętą z kieszeni monetę z herbem Novigradu. Za jego plecami przemknęli rzemieślnicy opuszczający w pośpiechu gospodę.
-Oj, niedobrze się stało, panie Geralcie z Rivii -powiedział Butterbur odzyskując mowę. -Taki kłopot... Jak świat światem, nigdy jeszcze coś takiego nie zdarzyło się w mojej gospodzie ani w naszym spokojnym miasteczku...
-Czyżby, Barlimanie? -Geralt usłyszał za sobą cichy głos, w którego nucie brzmiały echa śpiewnego akcentu elfów. Odwrócił się. Siedzący w cieniu mężczyzna wstał i podchodził do nich powoli, pokazując otwarte dłonie na znak, że nie chce walczyć.
-Pięknie władasz mieczem, przyjacielu -powiedział nieznajomy zsuwając kaptur z głowy. Geralt zobaczył jego uszy - nie były spiczaste, a więc miał do czynienia z człowiekiem. Kątem oka zobaczył też pod rozchylonym na chwilę płaszczem rękojeść tkwiącego w pochwie długiego miecza. Była bogato zdobiona, a jelec pokrywały dziwne runy, niewątpliwie składające się na zaklęcie.
-Oczy mam bystre, a mimo to ledwo nadążałem za twoimi ruchami. Wiele lat podróżuję po świecie i wielu spotkałem znakomitych wojowników, ale jeszcze nikogo tak szybkiego, jak ty.
Geralt wzruszył ramionami. Zęby w ustach nieznajomego miały kły -na pewno nie elf. Ale ten akcent... -Nikt inny, jak tylko kolejny książę podróżujący incognito. Szkoda, że nie ma tu Jaskra -pomyślał. -Ten umie z takimi gadać.
-Barliman w jednym ma rację -kontynuował tamten, nie zrażony milczeniem wiedźmina. -Niedobrze się stało, że Ferny skończył tak wcześnie. Wiesz, istnieje stara przepowiednia... zgodnie z jej fragmentem ten łotrzyk miał wziąć w całej sprawie dość istotny udział... a według wszelakich wyliczeń Olorina miało to nastąpić w najbliższych dniach, jutro lub pojutrze. Teraz nie żyje, na własne zresztą życzenie, ale muszę ci powiedzieć, że bardzo to komplikuje sprawę, Geralcie z Rivii.
-Moje imię już znasz. Nie myślisz, że wypadałoby się przedstawić?
-Masz rację, wybacz uchybienie. Nazywają mnie tu Obieżyświatem lub Strażnikiem, jak wolisz. Mojego prawdziwego imienia wolałbym ci nie wyjawiać... na razie.
Geralt popatrzył pod nogi na trupa Ferny`ego i westchnął. Potem podniósł głowę i popatrzył w oczy wysokiego księcia. Zobaczył w nich surowość, szczerość, poczucie obowiązku i coś przyjaznego. Nie zobaczył uczucia strachu i obrzydzenia znajdowanego u większości ludzi, w oczy których zaglądał.
-Usiądźmy gdzieś przy piwie, Obieżyświecie -zaproponował wyciągając rękę. -Wydaje mi się, że musisz mi wiele wyjaśnić.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Jarek17
Szturmowiec



Dołączył: 08 Gru 2006
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Radostowice

 Post Wysłany: Nie 20:12, 10 Gru 2006    Temat postu:

A już wkrótce:
-"List Świąteczny Froda do Bilba"
-"Śródziemie: Reaktywacja"


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum klasy medialnej (2005-2008) Chrobrego Strona Główna » Wasz humor! » Władca Pierścieni w Krzywym Zwierciadle
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group